Państwem w które jako pierwsze na świecie zalegalizowało aborcję był Związek Radziecki. W PRL takie prawo ustanowili w latach 50. ubiegłego wieku komuniści. Zapomniał chyba o tym dziennikarz Gazety Wyborczej, który obrońców życia nazywał „ruskimi agentami”.
2 czerwca w Toruniu wolontariusze Fundacji Pro – prawo do życia zbierali podpisy pod dwoma projektami ustaw Stop aborcji i Stop LGBT. Zbiórkę przyszło zakłócać około 20 feministek oraz innych osób z sześciokolorowymi emblematami. Lewicowe aktywistki zagłuszały akcję puszczając przez megafon głośną muzykę, a także zasłaniały stolik i antyaborcyjny banner. Pomimo tego, ludzie podpisywali listy poparcia, a jak czytamy w relacji na StronaZycia.pl efekt głośnej muzyki przyniósł skutek odwrotny od zamierzonego, ponieważ właśnie ta głośna muzyka zwracała uwagę przechodniów na stolik do zbiórki podpisów.
Wśród przybyłych zakłócać zbiórkę podpisów, jak czytamy na StronaZycia.pl, znalazł się również reporter Gazety Wyborczej. Jego zachowanie odbiegało od standardowej pracy dziennikarza, chociaż może nie od standardów „dziennikarskich” panujących w Gazecie Wyborczej, która chętnie zatrudnia w roli „dziennikarzy” zwykłych lewicowych aktywistów. Jak czytamy na stronie StronaZycia.pl, dziennikarz nazywał prowadzących zbiórkę podpisów „ruskimi agentami”, zadawał pytania, a gdy ktoś z nas odpowiadał – przerywał agresywnie, aby nam puściły nerwy. Tenże reporter powiedział do feministek, że nie zdążył sfilmować podpisanych kart… by móc nas oskarżyć o publiczne ujawnianie danych osobowych.
Źródło i zdjęcie: StronaZycia.pl