(…) Z kabury wyjąłem pistolet. Zarepetowałem i silnym kopnięciem otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi. W środku siedział niewysoki, krępy komendant posterunku. Udając zapracowanego przeglądał „stertę” dokumentów zgromadzonych na olbrzymim biurku. Wycelowałem i stanowczym głosem rozkazałem:
– Ręce do góry, Wojsko Polskie.
Bardzo powoli wstał i wykonał polecenie. Uważnie patrzyłem w oczy milicjanta oraz na biurko, gdzie leżał mały pistolet typu Walter i… nagle usłyszałem charakterystyczny szczęk odciąganego zamka pepeszy. Kątem oka zobaczyłem, jak zza drzwi wychodzi młody chłopak, kolejny pieprzony obrońca władzy ludowej, który krótkimi seriami może zakończy moje życie. Przez kilkanaście sekund nie wiedziałem, czy naprzeciwko stoi komendant posterunku, ukochana dziewczyna, czy moja matka, ale na pewno nie miałem żadnych szans na obronę i dalszą egzystencję na ziemskim padole. Nagle wszystko przyspieszyło, usłyszałem strzał i łomot pepeszki, upadającej pod moje nogi. Za mną stał nasz dowódca z pistoletem w ręku, u moich stóp konał młody milicjant. Pomyślałem, że to właśnie ja miałem tu umierać, wdychając kurz z brudnej posadzki.
Stałem osłupiały i bezradny, kiedy dowódca wyprowadzał komendanta posterunku do piwnicy. Niczym na zwolnionym filmie widziałem, jak chłopcy noszą do samochodu skrzynki z amunicją i kilka automatów. Ktoś coś mówił, nie pamiętam co. Za chwilę pędziliśmy naszym samochodem bogatsi o kilka automatów i trzech chłopców z lasu, a ja wciąż widziałem konającego chłopaka.
Dziś myślę, że ktoś ważny po jednej i drugiej stronie barykady spokojnie popijał koniaczek, a młodzi ludzie mordowali się wzajemnie, pomimo że Polska była tylko jedna.
Niespełnione marzenia
Pamiętasz marzyliśmy razem,
By płynąć morzem wzdłuż wybrzeża.
A los nas rzucił między szczury
Na szlaku dróg do Sandomierza.
No pomyśl sam, gdzie Krym, gdzie Rzym,
Gdzie Polska B i pieśń, czy Ci nie żal?
A tam gdzieś jest przylądek Horn
Złowrogim rykiem morskich fal!
A tam ktoś tonie, ktoś się rodzi,
Ktoś tańczy salsę w słońcu Rio.
A my kroczymy niby ślepcy
Żyjąc a jakby nas nie było!
Przepraszam, ale jest mi żal
Gdy widzę o zachodzie słońca,
Że coś minęło bezpowrotnie
I życie zbliża się do końca…
Fragment wspomnień i wiersz płka Leszka Andrzeja Mroczkowskiego oraz zdjęcie pochodzą z książki „Ostatni list do matki” wydanej w roku 2015 przez Stowarzyszenie Dobro Wspólne Łomianki